Aktualności
Recenzje po premierze „Trzech sióstr”
18/03/2021
Trzy siostry Czechowa w reżyserii Jana Englerta wywołały odmienne opinie w środowisku teatralnym. Odnotowujemy recenzje i opinie krytyków oraz teatralnych blogerów po premierze przedstawienia:
Moskwa w spektaklu Jana Englerta nie jest pojęciem geograficznym, ale znakiem mglistego, nieosiągalnego celu, synonimem utopijnego dążenia do zmiany życia, ucieczki od przewidywalnej rzeczywistości. Dom Prozorowów, z rozmysłem zredukowany do jednej ściany, w ujęciu Andrzeja Witkowskiego wydaje się pospiesznie rzuconym szkicem, umowną przestrzenią, a nie podupadającą posiadłością znajdującą się na rosyjskiej prowincji w końcu XIX wieku. […]
W spektaklu Jana Englerta wiele dzieje się poza tekstem. Reżyser przełamuje schematy interpretacyjne, nie zagłusza jednak tekstu Czechowa, ale otwiera go na nowe sensy”.
„W międzyczasie pada wiele miałkich, niepotrzebnych, banalnych zdań. Uderza bezradność słów, które nie są zdolne zmienić ani świata, ani człowieka, które nie pociągają za sobą czynów. Słowa odwzorowują bezsilność bohaterek – tkwią w miejscu, niezdolne do działania i wzięcia życia we własne ręce. Olga, Masza i Irina nigdzie nie pojadą. Przywodzą na myśl, choć skojarzenie to może odległe, postaci Samuela Becketta, egzystujące bez celu i sensu w tym samym położeniu. W Czekając na Godota kwestie bohaterów rozmijają się z rzeczywistością. Pada finałowe «Chodźmy», ale Vladimir i Estragon nie ruszają się z miejsca. [...] Na plakacie do spektaklu widzimy trzy walizki wykute z kamienia. Pomysł, którego tłumaczyć nie trzeba, świetnie koresponduje z Trzema siostrami Czechowa, ale także z realizacją Jana Englerta. Olga wypowiada ostatnie słowa dramatu – «Gdyby wiedzieć, gdyby wiedzieć» – próbując usprawiedliwić przeoczone, niewykorzystane szanse, popełnione błędy, których naprawić ani wymazać nie sposób. Na tej kwestii można by zakończyć i zostawić siostry w spokoju. Ale w przedstawieniu Teatru Narodowego w finale nagle rozlega się potężny grom, zwiastujący nadciągającą burzę, a wraz z nią pojawia się nadzieja na oczyszczenie, otwierająca perspektywę nowego początku. Jednak Olga, Masza i Irina niewzruszone pozostają na swoich miejscach” – dzieli się swoimi spostrzeżeniami Malwina Głowacka w portalu teatralny.pl. Czytaj więcej →
„…Janowi Englertowi, reżyserowi dyrektorowi, trzeba oddać sprawiedliwość. Podjął ryzyko rzeczywistego zmierzenia się z tym dramatem, nie traktując go ani użytkowo (jako materiału do aktorskich popisów), ani stereotypowo – jako pretekstu do odegrania dobrze znanych i lubianych wariacji na motywach rosyjskiej melancholii. Najnowszy spektakl Teatru Narodowego pokazuje potencjał drapieżnego tłumaczenia Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej, zainteresowanej bolesną, brutalną stroną pisarstwa Antona Czechowa. Bo Englert wyreżyserował nie tylko sam dramat, lecz także jego tłumaczenie, napisane językiem współczesnym, komunikatywnym, uciekającym od kolorytu epoki, XIX-wiecznych konwencji i naiwnego poetyzowania. […] Piotr Moss napisał do przedstawienia intrygującą muzykę, w której jest wiele ciszy, obietnic, szkiców melodii, która rozpędza się, wciąż nie może się rozpędzić – i jest adekwatna do tego dramatu ludzkiego niespełnienia, niedosytu, w której tyle zawiązujących się na chwilę porozumień, potencjalności, które zbyt szybko się rozwiewają. Tworzy przestrzeń, w której aktorzy mogą szukać energii w dialogu, w interakcjach, w tym tak charakterystycznym dla Czechowa, nieuchwytnym «pomiędzy słowami»” – recenzuje Grzegorz Kondrasiuk w tygodniku „Do Rzeczy” (recenzja jest dostępna w wortalu e-teatr). Czytaj więcej →
„Dobry przykład ciekawego współczesnego wystawiania klasyki bez eksperymentów i przekroczeń. Jak na opowieść o tym, że nic się nie dzieje, nic się nie udaje, marzenia się nie spełniają i wszyscy odchodzą, ten spektakl jest niemal wulkanem energii. To zasługa ciekawych, choć tradycyjnych, środków inscenizacyjnych – takich jak stopniowe redukowanie barw na rzecz wszechogarniającej czerni. Główną siłą napędową jest znakomita praca całej obsady. Wyróżniają się aktorki grające tytułowe role – relacja między nimi pulsuje autentycznością” – zauważa Przemysław Gulda w nocie na instagramowym koncie „Gulda poleca”. Czytaj więcej →
„Niektóre sceny zarysował Englert naprawdę pięknie. Jako swoisty klucz do tej historii traktuję dwukrotnie powtarzane ceremonialne fotografowanie, za pierwszym razem wszystkich, za drugim niektórych postaci, przez młodszego oficera Fiedotika. […] W takich chwilach rozumie się, dlaczego warto ponownie mierzyć się z inscenizacją czegoś tak znajomego jak Trzy siostry. Przekonuje o tym także klasa aktorów zaangażowanych w przedsięwzięcie” – odnotowuje Piotr Zaremba w „TVP Tygodniku”. Czytaj więcej →
„Spektakl Jana Englerta przesycony jest rozgoryczeniem, które usiłuje rozproszyć tęsknota za świetlaną przyszłością. W roztaczaniu jej wizji celuje pułkownik Wierszynin Jana Frycza, grany bez mała z farsowym polotem. Wybranek Maszy jest kochankiem w drugim gatunku, który swoje zużycie maskuje, plotąc o czasach, które nadejdą. Nikt w to nie wierzy, nawet on, toteż po jego tyradach wybuchają salwy śmiechu. Na scenie i na widowni. Na początku siostry żywią jeszcze nadzieję (może wyjadą do Moskwy?), zwłaszcza najmłodsza Irina (Michalina Łabacz), która rwie się do życia i miłości, choć i Masza (Wiktoria Gorodeckaja) ma nadzieję na odwet za zmarnowane lata u boku nudnego męża, a nawet rozsądna Olga (Dominika Kluźniak) liczy, że jej życie może być udane. Srodze się jednak zawiodą, choć Czechow każe im trwać, bo kto wie, co los przyniesie” – pisze Tomasz Miłkowski na stronie Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Teatralnych AICT Polska. Czytaj więcej →
„…są tu role i relacje bardzo intensywne. […] Choćby relacja Maszy (Wiktoria Gorodeckaja) i Wierszynina (Jan Frycz). Rozpacz, głód serca, które spalają kochanków, a potem prowadzą do kolejnej rozpaczy. Zwłaszcza Gorodeckaja dotkliwie pokazuje rozpacz, to, jak w miarę ona zaczyna zajmować miejsce wygasającej, ale jeszcze młodzieńczej nadziei. Dla mnie to najbardziej poruszający wątek, chyba też nigdy nie widziałem tej relacji ukazanej w taki sposób; mówię także o całym trójkącie Masza-Wierszynin-Kułygin (Grzegorz Małecki). Jan Englert wysuwa go na pierwszy plan” – stwierdza Przemysław Skrzydelski w rozmowie z Jakubem Morozem w „Raptularzu e-teatru”. Czytaj więcej →
„Jan Englert, będąc przede wszystkim znakomitym aktorem, postawił na spektakl… aktorski, czyli taki, w którym oprócz wierności tekstowi i autorowi najważniejsze jest stworzenie pełnokrwistych postaci i dogłębne rozczytanie relacji między nimi, żeby było co grać. […] Nowe znakomite tłumaczenie Agnieszki Lubomiry Piotrowskiej bardzo w tym rozczytaniu pomaga, ponieważ nowy tekst rzuca o wiele więcej światła na różne tajemnicze momenty dramatu, które do tej pory wydawały się nie całkiem jasne (przykładem scena Maszy, oznajmiającej nagle siostrom miłość do Wierszynina). Englert nie tylko uważnie i z nabożną czcią odczytuje partyturę Czechowa, lecz także – wykorzystując tekst i zawarte w nim słowa – buduje na nich metaforykę spektaklu, która w inteligentny i bardzo czytelny sposób tworzy kosmos czechowowskiego, nie Englertowego świata. Przykładem czerwony nos Kułygina, czy obsadzenie w roli Wierszynina Jana Frycza, który amanckie emploi zostawił za sobą już kilka lat temu. [...] Adaptacja jest tekstem Czechowa z pewnymi skrótami, więc wypada napisać tylko, że jest znakomita. Reżyserię Englerta stanowi bardzo solidna i głęboka lektura tekstu” – zauważa Tomasz Domagała na blogu DomagałaSięKultury. Czytaj więcej →
O kreacjach aktorskich:
„Żeby z powodzeniem realizować Czechowowskie dramaty potrzebny jest dojrzały zespół aktorski, który się rozumie, uzupełnia, darzy szacunkiem. Ten rodzaj ludzkiej i zawodowej więzi wypracowuje się latami. Jan Englert znajduje w aktorkach i aktorach partnerów, podążających tokiem jego myślenia, i jednocześnie daje im przestrzeń wolności – to kombinacja idealna. Wszyscy pewnie czują się w rolach, nie zawsze bronią postaci, ale rozumieją motywy ich działania. Trzeba od razu dodać, że cały zespół gra rewelacyjnie i czerpie przyjemność z bycia na scenie” (Malwina Głowacka, teatralny.pl. Czytaj więcej →).
„Znakomite jak zawsze w TN aktorstwo, zwracam uwagę na debiut Piotra Kramera (Baron), na świetną Wiktorię Gorodecką (Masza) i – na Jana Frycza w roli Wierszynina, który subtelnie przypomina, że w podtytule Trzech Sióstr autor napisał «komedia». Ale śmiesznie nie było – to najmroczniejsza z widzianych przeze mnie inscenizacji tego tekstu…” (Rafał Turowski, blog rafalturow.ski. Czytaj więcej →).
„Świetna jest zwłaszcza Dominika Kluźniak jako rzucająca sarkastyczne uwagi smutna Olga, wspaniały jest Frycz i bardzo dobry jest Grzegorz Małecki jako niekochany mąż Maszy, nauczyciel Kułygin. Grają swoich bohaterów bez sentymentalizowania, dając wybrzmieć ich wadom – elitaryzmowi Prozorowów, egoizmowi Wierszynina – ale też bez okrucieństwa” (Aneta Kyzioł, „Polityka”. Czytaj więcej → )
„Mateusz Kmiecik (Fiedotik) i Jakub Gawlik (Rode) są nie tylko przerysowani, ale też głęboko ludzcy. Grając serio scenę rozpaczy, po tym jak wszystko mu się spaliło w pożarze, Kmiecik dotyka też tego, co często, choć na ogół dyskretnie, u Czechowa występuje. Jego pasją jest oddawanie ludzkiej bezradności w sytuacjach, kiedy czyjś los staje się igraszką przeznaczenia albo społeczeństwa (często i jednego i drugiego). Aktor dobrze ową atmosferę wyczuł. […] Należało się spodziewać, że Mariusz Benoit wykorzysta okazję, jaką daje wielobarwna, prawie groteskowa postać Doktora Czebutykina, alkoholika nie panującego nad własnym życiem. Benoit jest po mistrzowsku rosyjski, i po mistrzowsku uniwersalny, w swoich wahnięciach nastrojów, w ponurym rezonerstwie, i w końcowej rezygnacji z choćby komentowania cudzego i swojego losu. To zarazem odpowiedź na pytanie, na ile Czechow pisał komedię, na ile dramat. U Benoit jednego i drugiego jest tyle, ile trzeba”.
„…Grzegorz Małecki poszedł chyba jeszcze dalej niż jego znakomici poprzednicy w obronie już nie postaci, a archetypu zdradzanego męża. Dobrze oddano jego ciepłe stosunki ze szwagierką Olgą (w gruncie rzeczy pasują do siebie), a jego ból zawiera się w ruchach, w grze ciałem, najmniej w samych słowach. Te pozostają w wielu momentach śmieszne. Ale publika, szukająca we wszystkim przede wszystkim komizmu, śmieje się z niego ponad miarę. A może i to oznacza sukces aktora w komplikowaniu rzeczywistości? Andriej Prozorow, kolejna postać recytująca na temat swojego szczęścia – Marcin Przybylski wniósł nie tylko swoją umiejętność gry na skrzypcach. Z jego bezgranicznie smutnych oczu, spowolnionych ruchów, pełnej melancholii mowy ciała możemy wyczytać całą beznadziejność ludzkiego losu. Natasza Mileny Suszyńskiej jest może obok Fryczowego Wierszynina postacią najbardziej budowaną na szarży. Nie mam o to do aktorki pretensji. Taki był, mam wrażenie, zamysł reżysera, a ona szybką przemianę z zalęknionej dziewczyny w drapieżną kobietę, uosobienie rodzinności jako totalitarnego wyznania wiary, wygrała świetnie”.
„... barona Tuzenbacha gra świeży absolwent Akademii Teatralnej Piotr Kramer. Jest taki jak być powinien: rzetelny, dobry, zwyczajny. Udana rola w tak prześwietnym teamie. […] Za to Solony, dyżurny destruktor, w wykonaniu Karola Pochecia .... prawie nierzeczywisty w swoich personalnych fanaberiach i urojeniach, a przecież dopraszający się o minimum zrozumienia. Tylko nie mający szans w świecie, gdzie wszyscy mówią do siebie i o sobie. Kto miałby podać mu rękę? Skądinąd Pocheć ma za sobą w ostatnich latach sukces przebicia się do pierwszej aktorskiej ligi. […] Niezwykła, dziwnie afektowana i przez to aż tajemnicza jest niania Anfisa Anny Chodakowskiej, nie widzianej od kilku lat na scenie w nowych rolach. Jacek Różański w roli woźnego Fieraponta jest bardziej chodzącą metaforą niż realną soczystą postacią, ale znów – taki był zamysł. To on okaże się zaskakującym komentatorem zdarzeń” (Piotr Zaremba, „TVP Tygodnik". Czytaj więcej →).
„W niektórych scenach udało się zespołowi osiągnąć hipnotyczny efekt dialogu gęsto nasyconego podtekstami. Wspaniale się ogląda grę tytułowego kobiecego tria (Masza – Wiktoria Gorodeckaja, Olga – Dominika Kluźniak, Irina – Michalina Łabacz), bo cenne, rzadkie są aktorki charyzmatyczne, które nie boją się brzydoty, odsłonięcia, nie krygują się […]. Z mężczyzn wygrywa Grzegorz Małecki w pozornie nieefektownej roli Kułygina, zdradzanego męża-pantoflarza-pedanta-nudziarza, ze swoim małym, ale przecież nieunieważnionym tragizmem. Jan Frycz na szczęście nie gra tutaj Jana Frycza, a Wierszynina, gra powściągliwie, przez co nie domyślamy się, o co może tej postaci chodzić” (Grzegorz Kondrasiuk, „Do Rzeczy". Czytaj więcej →).
„Olga (znakomita rola Dominiki Kluźniak) wykracza poza wizerunek najstarszej siostry, nieciekawej, samotnej kobiety. W jej postaci odbija się dramat narzuconej roli, z którą bohaterka sobie nie radzi. Świetna jest scena, kiedy najstarsza z sióstr usiłuje zawiązać sobie krawat. Próbuje na różne sposoby – bezskutecznie. Wreszcie podnosi krawat do góry, jakby chciała na nim zawisnąć, na znak kapitulacji przed rzeczywistością, która ją przerasta. […] Reżyser rzuca nowe światło również na pozostałe postaci i ich relacje z innymi. Masza (Wiktoria Gorodeckaja) przypomina dzikie zwierzę, które szarpie się, miota, żeby wydostać się na wolność i żyć naprawdę. Kontestuje rzeczywistość, buntuje się przeciw nijakiej codzienności, odrzuca wypalone, nieautentyczne małżeństwo z Kułyginem. […] Kiedy pojawia się Wierszynin (Jan Frycz), Masza dostrzega w nim szansę ma wyrwanie się z kłamstwa i marazmu. Widzi w nim atrakcyjnego mężczyznę, zjawiskowego kochanka, choć jej wyobrażenie zdaje się rozmijać z rzeczywistością. W świetnej interpretacji Frycza Wierszynin to podstarzały Don Juan, marzyciel i nudziarz, który lubi sobie «pofilozofować». Masza uwodzi Wierszynina bez klasy, w nienaturalny, wyzywający sposób rodem z wodewilu. Rzecz jasna w relację tę zamieszany jest jej mąż. […] W ujęciu Grzegorza Małeckiego Kułygin przywodzi na myśl komicznego rogacza i smutnego klauna, który oszukuje sam siebie. Englert miesza tony, potęgując tragizm świata przedstawionego. Irinę (Michalina Łabacz) obserwujemy, jak dorośleje zbyt szybko, jak z kolejnymi scenami dramatu poważnieje, jak z podlotka zmienia się w kobietę. Otoczona i adorowana przez mężczyzn, nie tylko Tuzenbacha i Solonego, ale także innych wojskowych: Aleksieja Fiedotika (Mateusz Kmiecik) i Władimira Rode (Jakub Gawlik). Tuzenbach (Piotr Kramer) gwarantuje stabilizację i bezpieczeństwo. Solony (Karol Pocheć) wydaje się bardziej przypominać niektórych diabolicznych bohaterów Dostojewskiego niż groteskowego rywala o rękę Iriny. W ujęciu Pochecia Solony jest groźny, sprawia wrażenie szaleńca, nieobliczalnego psychopaty. Bez zmrużenia oka zabije konkurenta – to tylko kwestia czasu. […] Natalia (Milena Suszyńska) na początku jest zahukaną prowincjonalną pannicą, nieobytą towarzysko i źle ubraną – Olga, Masza i Irina bezpardonowo wyśmiewają jej brak gustu. Kiedy jednak zostanie żoną ich brata, staje się pewna siebie i bezczelna. Role się odwracają. Natasza panoszy się w domu Prozorowów, dumnie obnosi swoje ciąże i wywraca panujący porządek rzeczy” (Malwina Głowacka, teatralny.pl. Czytaj więcej →).
„Znakomity jest Jan Frycz, który – wykorzystując pełnię swego wielkiego talentu i doświadczenia – wypełnia Wierszynina naiwnym i skrywanym niespełnieniem, jakąś skrzętnie chowaną w ciele sześćdziesięciolatka duszą Piotrusia Pana. Sposób, w jaki Frycz ratuje się w sytuacjach zawstydzenia zgranymi opowieściami swego bohatera, przeistaczającymi się w jego ustach w puste zestawy słów – to mistrzostwo świata. […] Znakomity jest Kułygin Grzegorza Małeckiego. Gra pięknego człowieka, który jest naprawdę piękny. Rzadka to w Trzech siostrach sytuacja, żeby pozostałe osoby nie traktowały Kułygina z pogardą; tu nie dało się inaczej, Małecki bowiem jest w tej roli tak szlachetny, że chyba tylko Natasza mogłaby go źle traktować, na szczęście takiego spotkania Czechow Kułyginowi oszczędził. Dominika Kluźniak przeprowadziła swoją Olgę bezbłędnie, choć brakowało mi w jej roli momentów ludzkich. Czułem, że gdzieś pod tym pancerzem, w który się ubrała, jest kolejny dramat kobiety z przeszłością” (Tomasz Domagała, DomagałaSięKultury. Czytaj więcej →).
„Pełna urokliwej kobiecości Kluźniak została wtłoczona w gorset staropanieńskiej rzetelności i obowiązkowości, pod którą buzują emocje. Gorodeckaja stała się uosobieniem trudnej do okiełznania namiętności. Łabacz zmieniała się na naszych oczach z niemal dziewczynki w ciężko doświadczoną przez los kobietę. Jeżeli to nie jest wirtuozeria, to co nią jest?" (Piotr Zaremba, „TVP Tygodnik". Czytaj więcej →).