Aktualności
„…nie można się zakochiwać w przeddzień wojny”. Rozmowa z Leną Frankiewicz
25/01/2019
Reżyserka pracuje nad sceniczną wersją opowiadania Kazimierza Brandysa Jak być kochaną. Premiera przedstawienia na Scenie przy Wierzbowej 2 lutego.
„To historia miłości straceńczej, wybitnie polskiej, bo skazanej z góry na porażkę – mówi Frankiewicz. – Bohaterowie, Felicja i Wiktor, są uwikłani w mechanizm historyczny, jego bezwzględność i bezsensowność. Splot miłości i wojny, w którym od samego początku się poruszają, rodzi w nich rodzaj napięcia, jest bardzo silnym doświadczeniem egzystencjalnym”.
Jak najbardziej. Tak się jednak złożyło, że najpierw przeczytałam opowiadanie, które mnie uwiodło zarówno w języku, jak i w bardzo współczesnej konstrukcji opartej na strumieniu świadomości głównej bohaterki. To jest bardzo trafnie i z dużą czułością napisany monolog wewnętrzny Felicji. Poprzez tę szczególną i nieoczywistą strukturę udało się Brandysowi celnie sportretować kobietę, jej wewnętrzną kondycję. Myślę, że każdy z nas ma na swoim koncie taką podróż, podczas której niejako „skanujemy” całe nasze życie, wybory oraz konsekwencje tych wyborów. I odbywa się to właśnie poprzez strumień skojarzeń, nielinearnych wspomnień, refleksji, emocjonalnych „wykroczeń”... Dlatego też dość szybko z Małgosią postanowiłyśmy, że to właśnie opowiadanie będzie punktem wyjścia jej pracy nad adaptacją, choć nie ulega wątpliwości, że wybitny film Hasa to jeden z bardziej przenikliwych portretów kobiety w polskim kinie. Niektóre sceny stworzone przez Brandysa na potrzeby filmu Hasa (Brandys był scenarzystą filmowej wersji Jak być kochaną) znajdą się w przedstawieniu, inne zaś zostały napisane przez Małgorzatę na potrzeby adaptacji, skonstruowane w oparciu o wątki, które nie miały szansy w pełni wybrzmieć w filmie.
Co najbardziej przykuło Pani uwagę w tej wielowątkowej, retrospektywnej opowieści o losach Felicji?
Motyw podróży wykorzystany przez Brandysa. Autor zamyka bohaterkę w samolocie i wysyła ją w podróż, która jest swego rodzaju gwarancją doświadczenia metafizycznego. W dosłownym i metaforycznym sensie zawiesza Felicję między niebem a ziemią, a to otwiera nas na bardzo wiele perspektyw – perspektywę kosmiczną, perspektywę religijną. Dosyć naturalnie w naszym myśleniu pojawiło się pojęcie bardo wywodzące się z tybetańskiej, buddyjskiej tradycji. Bardo to taka przestrzeń pośrednia – „między-byt”, poczekalnia, czyściec; przestrzeń, do której trafiamy w momencie śmierci. I ta śmierć nie dokonuje się natychmiastowo, lecz trwa. Wraz z kolejnymi etapami przejścia powoli porzucamy starą formę istnienia. Zanim jednak to nastąpi, musimy skonfrontować się z naszymi zjawami. Bohaterka przechodzi więc przez różne fazy umierania. W samolocie zderza się z upiorami przeszłości, najbardziej traumatycznymi zdarzeniami z jej życia naznaczonego nieszczęśliwą miłością do Wiktora, gwałtem dokonanym przez żołnierzy, czy wreszcie domniemaną kolaboracją z niemieckim teatrem. Podróż Felicji, a więc nasz spektakl, to taki rodzaj kosmicznej terapii. Wraz z „grupą rekonstrukcyjną” pamięci, czyli wszystkimi pasażerami tego samolotu próbujemy Felicję wyzwolić, wyleczyć z miłosnej i wojennej traumy – mówiąc językiem współczesnej psychoterapii. Stawiamy pytania: na ile nasze „ja” to zbiornik pamięci, na ile jesteśmy sumą naszych wspomnień, na ile naszą teraźniejszość konstruują nasza przeszłość i wybory, których dokonaliśmy. W jednej z moich ulubionych napisanych przez Małgosię scen pojawia się zdanie: „Czy można się odpamiętać?”
W pamięci bohaterki pojawia się wiele obrazów. Mamy wydarzenia rozgrywające się tu i teraz – w samolocie, teraźniejszość – Felicja jest obecnie znaną aktorką radiową, występującą w popularnej audycji, przywoływane są wydarzenia wojenne, a także wspomnienia związane z jej teatralną kreacją Ofelii.
Jak nad pamięcią pracuje się w teatrze?
Skupienie się na pamięci było, myślę, dobrą decyzją. Możemy użyć języka teatralnego – „wejść” do pamięci poprzez ciało, poprzez pracę z formą. Przygotowujemy przedstawienie na scenie przy Wierzbowej i nie sposób nie odnieść się także do jej tradycji – spektakli Jerzego Jarockiego, Jerzego Grzegorzewskiego. Szukamy nie dosłowności, lecz metafory. Jak widać są to nieustanne potyczki z historią, pamięcią – okazuje się, że ta przeszłość jest faktycznie fascynującym zbiorem, od którego nie da się odciąć, ale z którego można nauczyć się inteligentnie korzystać.
A miłość?
Podczas prób cały czas toczymy burzliwe dyskusje na temat tego, czym ona jest. U Hasa to taki kaftan bezpieczeństwa, który pomaga bohaterce nie oszaleć, przetrwać rozpad świata. Natomiast my odwróciliśmy perspektywę, trochę za sprawą Jana Frycza, który gra Wiktora. Zaczęliśmy się zastanawiać, do jakiego stopnia – w imię miłości – możemy zawłaszczyć, posiąść drugiego człowieka. Na ile miłość jest faktycznie siłą zbawczą, a na ile niszczącą; na ile jesteśmy w niej heroiczni, a na ile egoistyczni. Wiktor staje się, w pewnym sensie, więźniem Felicji. Rodzi się konflikt dwóch silnych racji – ona kocha i dla niej sens bycia człowiekiem spełnia się w tej miłości, on chce być wolny.
Konfrontacja jednostkowego losu człowieka z mechanizmem historii jest bardzo mocno wpisana w twórczość Brandysa. On swoich bohaterów wrzuca w silny kontekst historyczny, polityczny, społeczny i każe im dokonywać wyborów moralnych. Przy myśleniu o niektórych scenach tego przedstawienia miałam na uwadze Popiół i diament. Wiktor to taki swego rodzaju rewers, karykatura postaci Maćka Chełmickiego, gość, któremu zupełnie nie udało się bycie bohaterem. Jak zauważa jedna z postaci Jak być kochaną: „bohaterowie leżą na cmentarzu”. Myślę, że to jest takie bardzo nasze, polskie, nasz polski bohater to tylko i wyłącznie ten, który poległ w służbie ojczyzny. Felicja mówi: „Wszystko to, co nas spotyka, z początku nazywamy życiem, dopiero po pewnym czasie okazuje się, że to jest kraj”. Historia miłości Felicji i Wiktora to historia miłości wybitnie polskiej, straceńczej, skazanej z góry na porażkę, bo nie można się zakochiwać w przeddzień wojny. Bohaterowie są uwikłani w mechanizm historyczny, jego bezwzględność i bezsensowność. Splot miłości i wojny, w którym od samego początku się poruszają, rodzi w nich rodzaj napięcia, jest bardzo silnym doświadczeniem egzystencjalnym.
Dość szybko pojawiła się intuicja, żeby w adaptacji rozwinąć wątek Hamleta, który u Hasa ogranicza się do jednej tylko sceny: próby przerwanej przez nalot bombowy. Jesteśmy pewne z Małgorzatą, że Brandys inspirował się Hamletem i że tytuł Jak być kochaną zaczerpnął ze sceny rozmowy pomiędzy grabarzami: „Kochałem i byłem kochany, / I pewność koiła mnie słodka, / Że czas nie przyniesie odmiany / I żadna mnie krzywda nie spotka”. Staramy się odpowiedzieć na pytanie, czym mogła być taka próba Hamleta 31 sierpnia 1939 roku. A jednocześnie bawimy się tymi wszystkimi artefaktami przedwojennego teatru.
Felicję gra Gabriela Muskała. To nie jest pierwsze Pań spotkanie w teatrze.
Trzecie. Pierwszy raz pracowałyśmy razem w łódzkim Teatrze Jaracza przy realizacji Wassy Żelaznowej trzy lata temu. I wówczas między nami zaiskrzyło. Gabrysia jest zupełnie pozbawiona próżności aktorskiej, ma też niesamowitą czułość i uważność w stosunku do partnera, potrafi dotknąć ludzkiej prawdy. Jest między nią a Janem Fryczem szczególny rodzaj chemii aktorskiej. Widzę, że w ich scenach dwójkowych należy przede wszystkim dobrze dookreślić tematy i nie przeszkadzać. I oni zagrają. Bez żadnych naddatków, bez zbędnych pomysłów.
Na zdjęciach: próby do Jak być kochaną Kazimierza Brandysa. Fot. Magda Hueckel
Od góry:
- Jan Frycz (Wiktor), Lena Frankiewicz – reżyserka
- Jan Frycz (Wiktor), Gabriela Muskała (Felicja), Adam Szczyszczaj (Nieznajomy, Peters)
- Gabriela Muskała (Felicja), Adam Szczyszczaj (Nieznajomy, Peters)
Rozmawiała: Monika Mokrzycka-Pokora (materiał własny Teatru; w przypadku publikacji fragmentów prosimy o podanie źródła)
Strona przedstawienia Jak być kochaną →
Premiera: 2 lutego 2019, godz. 19:30, Scena przy Wierzbowej im. Jerzego Grzegorzewskiego